O Shadow Glyphs wspominałam już przy okazji recenzji poprzedniego Logiquesta - Zmiany Toru spod "parasola" Ticket to Ride. Mówiłam wtedy, że "cienie" biją "pociągi" na głowę. I wiecie co? Po wielu porażkach, spowodowanych brakiem umiejętności wyobrażania sobie wszelkich cieni... podtrzymuję opinię.
Jak to działa?
Podobnie jak w przypadku Zmiany toru, również w tym przypadku "plansza" do gry stanowi jednocześnie jej pudełko. Zewnętrzny karton tak naprawdę nie jest nam potrzebny. Sama trójwymiarowa plastikowa plansza przedstawia starożytną świątynię, do której przez otwór wpadają promienie słoneczne (promień malej latarki), które rzucają na ściany cienie. Naszym zadaniem jest takie ułożenie plastikowych bloków, żeby cień pasował do tego wskazanego na karcie.
Gra ma 2 tryby rozgrywki. Możemy albo rozwiązywać sobie zadania dla samej frajdy (a ta jest spora), traktując je jako niezależne wyzwania. Można jednak rozegrać tryb "kampanii" i rozwiązywać wszystko po kolei, zdobywając karty skarbów, które dają nam "magiczne przedmioty" - jednorazowe umiejętności, ułatwiające rozwiązywanie zadań. W tym trybie notujemy, ile dni spędziliśmy na danym zadaniu (przy czym "dzień" to oczywiście jedno włączenie lampki).
Wrażenia
Po
przeczytaniu celu gry możecie odnieść wrażenie, że cóż to za wyzwanie?
Łatwizna. Cóż, tylko pozornie... Bloki układamy bowiem przy wyłączonej lampce.
Po jej zapaleniu okazuje się nierzadko, że wyszło nam coś zupełnie innego, niż
zamierzaliśmy osiągnąć - to oczywiście zupełnie logiczne, że wielkość cienia
zależy od tego, w jakiej odległości od źródła światła położymy dany element,
ale już wyobrażenie sobie tego w praktyce nie jest takie łatwe. Przynajmniej
dla mnie :)
Jednocześnie
ewentualne porażki są niezwykle motywujące do kontynuacji zmagań. Nie warto od
razu patrzeć na rozwiązanie - ja starałam się walczyć "do skutku",
choć przyznam, że niektóre z dalszych wzorów przerastały możliwości mojej
wyobraźni przestrzennej. Jednak samo atrakcyjne wykonanie, ten efekt
"wow" cienia na ścianie komnaty świątyni... to naprawdę robi robotę.
Teoretycznie
Shadow Glyphs to gra dla jednego gracza. W praktyce jednak nie ma
przeciwskazań, żeby bawić się tym wspólnie, na przykład w dwie osoby (przy
większej liczbie uczestników zrobi się raczej zbyt ciasno przy tak małej
planszy, a trzeba tu mieć dobry widok i perspektywę). O ile możliwości graczy
są wyrównane i nikt nie staje się "alfą", radośnie rozwiązującą
zadania, podczas gdy drugi gracz nie wie, co się dzieje - taki tryb też daje
ogromną frajdę.
Jest
to idealny tytuł dla fanów gier solo, abstrakcyjnych i wszelakich łamigłówek. Dodatkowo,
ze względu na niepowtarzalną formę wydania – świetnie nadaje się na prezent, bo
efekt „wow” jest tu naprawdę gwarantowany… praktycznie niezależnie od wieku (a
sprawdzone, że i siedmiolatek świetnie sobie radzi z kombinowaniem).
Mam bardzo podobne spostrzeżenia - co prawda grałem w Zmianę toru tylko gościnnie, ale już samo przesuwanie frustrowało mnie niemiłosiernie, bo ciągle coś się gdzieś haczyło. I właśnie to, czego tam zabrakło, to to wrażenie, że faktycznie coś się stworzyło, tak jak tutaj - pstryk, lampka i widzimy, jak bardzo nie zagrało. Nie ma tego zaskoczenia i tego efektu w pociągach.
OdpowiedzUsuńA w ogóle to jest teraz w Rebelu w Uszkodzonych za pol ceny - a tu pudelko w stanie idealnym potrzebne nie jest, wiec jak ktos szuka, to swietna okazja :D
Usuń