Kiedyś byłam orędowniczką Kossakowskiej - wierzyłam, że to dobra autorka, ba, jedna z lepszych na polskiej scenie fantastycznej. A potem sięgałam po kolejne jej powieści i coraz bardziej zmieniałam zdanie, bo nie można twierdzić, że ktoś jest genialnym pisarzem, bo napisał 3 dobre książki i -naście gniotów, prawda...? Mimo to jakiś sentyment pozostał i co jakiś czas sięgam po kolejne książki. I właśnie ostatnio trafiłam na Upiora Południa, który kiedyś wyszedł jako 4 osobne mikropowieści: Czerń, Pamięć Umarłych, Burzowe Kocię i Czas Mgieł.
Szybko okazało się, że są to teksty
tak różne, że ciężko w ogóle potraktować Upiora jako
pojedyncze dzieło. Dlatego dzisiejsza recenzja będzie miała specyficzną
formę...